PLUSZCZEW: Wita was Aleksander Pluszczew w programie "Na własne oczy". Naszym gościem jest korespondent "Los Angeles Times" Siergiej Łojko i nasz redakcyjny kolega z Echa Moskwy i stacji telewizyjnej Dożdz' Timur Olewski. Rozmawiamy o walkach o lotnisko w Doniecku. Właśnie stamtąd wróciliście.
OLEWSKI: Ty, Sierioża, dotarłeś głębiej do tego piekła.
ŁOJKO: Podróżowałem autostopem od Kijowa, na donieckim lotnisku spędziłem cztery dni.
PLUSZCZEW: Czyli wjechaliście tam od ukraińskiej strony?
OLEWSKI: Wjeżdżający od drugiej strony nie przeżyłby, bo żołnierze Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) próbują wziąć tam lotnisko szturmem, a z tej strony ich nie było. Chociaż nie do końca. W tym samym budynku lotniska są jedni i drudzy i mogą przerzucać się nie słowami, ale granatami.
ŁOJKO: Był moment, kiedy dowódca ukraińskich desantowców, pseudonim "Rachman", jak w grze komputerowej, wystrzeliwuje cały magazynek ze swojego stieczkina do, jak to oni mówią, separa, który stoi na płycie lotniska. I widzi parujący oddech tamtego. Separ odpowiada ogniem i chowa się w przezroczystym rękawie lotniska, który prowadzi na drugie piętro. "Rachman" stoi jak wryty i krzyczy: "Separ, separ, wracaj!". A po tamtym ani śladu.
OLEWSKI: To budynek nowego terminalu. Parter i pierwsze piętro zajmują żołnierze ukraińscy, drugie piętro i podziemie - separatyści [dziś wojska ukraińskie zajmują już wszystkie poziomy zrujnowanego budynku].
ŁOJKO: Najtrudniej na lotnisko wejść i z niego wyjść. Nie dotyczy to tylko mnie, ale także ukraińskich żołnierzy, którzy przyjeżdżają tam z zaopatrzeniem dla obrońców. Oni tam są już pięć miesięcy.
Dostarczają wodę, broń, zabierają rannych, przywożą chłopaków, żeby zluzować walczących, bo tam są nieludzkie warunki... Łatwiej było kapitanowi Scottowi na biegunie północnym niż im.
Możesz tam się dostać wyłącznie transporterem opancerzonym. Droga prowadzi przez odkryty teren i zajmuje 10 minut. Jak się uda, przejedziesz. A jak pocisk przeciwpancerny przebije transporter, to zabije wszystkich w środku. Na płycie nie ma samolotów, gdzieś stoi tylko jedna maszyna szkolno-treningowa, wszędzie spalone czołgi i transportery, którym się nie udało.
Najtrudniejszy jest moment, kiedy kolumna transporterów podjeżdża do nowego terminalu, a raczej tego, co z niego zostało, bo gdy tylko zaczyna się wyładunek, połowa tych, którzy są na lotnisku, zaczyna strzelać we wszystkie strony, żeby zdusić ogień z pozycji separatystów, a reszta rozładowuje transportery. Potem żywi wsiadają do transporterów, wciągają rannych i transportery - te, które nie płoną - odjeżdżają. Do starego terminalu w ogóle nie da się podjechać, bo nowy można ostrzelać z dwóch stron, a stary z każdej strony, no i separatystom do niego znacznie bliżej. Niedawno trwały tam ostre walki, paliło się ostatnie piętro, było dużo zabitych i rannych.
Separatyści pojawiają się jak duchy. Jeden tuż koło mnie zeskoczył na balkon na pierwszym piętrze i z granatnika "mucha" wystrzelił prosto w wejście do sztabu desantowców. Wszystkich powaliło, obsypało pyłem. Gdyby granat wpadł do środka, zginęlibyśmy, a tak byliśmy tylko kontuzjowani, ja też. Komandos, który miał ksywę "Batman" - bo wyglądał jak Batman - rzucił granat, ale ten nie doleciał do separa i wybuchł gdzieś koło balkonu, i wszyscy znów padliśmy na ziemię.
To wszystko jest takie epickie... Jakby to był plan filmowy, bo coś takiego nie może się dziać naprawdę. Zaraz wyjdzie Spielberg i powie: "Cięcie". Wybite szyby z pogiętymi, nadpalonymi ramami. Nie ma metra kwadratowego, którego nie pokrywałyby dziesiątki śladów po kulach. Sufit cały podziurawiony, ściany też. Wewnątrz za dnia panuje półmrok, wieczorem- kompletna ciemność. W dzień ludzie włączają jakieś latarki, generatory, czymś świecą, ale w nocy obowiązuje ścisły reżim - snajper strzela do ciebie przy trzecim "machu" papierosa. Kiedy ładują magazynki automatów, uważają, żeby nie daj Bóg nie użyć pocisku smugowego.
Zimno jak w psiarni, żadnych piecyków typu koza, hula wiatr. Wszyscy kichają, kaszlą, nie ma jak się ogrzać. Jedno, na co mogą sobie pozwolić, to parzona na prymusach gorąca herbata. Kibel jest wszędzie, gdzie cię nie zabiją. Ale większość od dawna nie chodzi właściwie za potrzebą, bo nie ma co jeść, więc nie śmierdzi. Karmią się swoją adrenaliną. Kiedy potem oglądałem zdjęcia - stary już jestem, niedowidzę - zdziwiłem się, jakie oni mają oczy. Tam jest nieustanne kino akcji, zobaczyłem jakby absolutne dobro, którego nie sposób bronić, walczące z absolutnym złem.
PLUSZCZEW: O tym, czym jest dobro i zło, jeszcze porozmawiamy. Chciałbym spytać Timura Olewskiego: ty też tam byłeś?
OLEWSKI: Tak. Udało mi się tam dostać.
ŁOJKO: Trzeba było tylko pomachać na przejeżdżający transporter.
OLEWSKI: Próbowałem nawet udawać worek z piaskiem, zaraz opowiem tę historię. Żeby dostać się na lotnisko, trzeba, przynajmniej jak się jest rosyjskim dziennikarzem, przejść kilka kontroli i dojechać do osiedla Piaski, gdzie stacjonują ukraińskie brygady zmechanizowane - artylerzyści i desantowcy, stamtąd wyjeżdżają na lotnisko te transportery, jak oni mówią, "jaskółki". O ile pamiętam...
ŁOJKO: Może nie ujawniaj tajemnic...
OLEWSKI: Oni tam ciągle jeżdżą. To nie tajemnica, bo ogólnodostępna radiostacja wszystko podaje. To wygląda tak, że każdy wyjazd to bitwa. Widziałem, jak wygląda odprawa transporterów. Każdemu wyjazdowi towarzyszy artyleryjskie przygotowanie, i to z obu stron. W Piaskach byłem przydzielony do 79. brygady - to artylerzyści, baterie moździerzy...
ŁOJKO: 79. brygada to desantowcy.
OLEWSKI: Ta jej część, w której byłem, obsługiwała moździerze. Był tam też Prawy Sektor, ale oni zajmowali się swoimi sprawami, to mniejsza część obsady. Ale widziałem bojowników Prawego Sektora, którzy w Piaskach zajmują się selekcją, tzn. wyszukują celowniczych, czyli "korektorów ognia". W zrujnowanym, opuszczonym domu na wprost pozycji artylerii nocą pełznie sine światełko latarki. To zwiad, który znajduje opuszczone przed chwilą pozycje. Kiedy "korektor" jest skuteczny, zaczynają padać pociski. Skryć się można przed nimi tak naprawdę tylko w transporterze opancerzonym. Chociaż ci, którzy tam służą i cały czas przebywają obok stanowisk moździerzy, dawno przestali się kryć. Myślą tak: jeśli w dach uderzy grad, to nic się nie stanie, a jeśli to będzie działo samobieżne, to oczywiście wszyscy zginiemy.
OLEWSKI: Wieża to miejsce najbardziej narażone na ostrzał.
ŁOJKO: Najgorsze piekło.
OLEWSKI: Nie wiem, jak długo oni tam są, ale słyszałem snajpera, który siedział na wieży i prosił o zluzowanie, bo za dwa dni ma ślub. Dowódca nalegał, żeby jeszcze został i opowiedział zmiennikowi, jak tam jest. Bardzo trudno to odtworzyć, to była rozmowa kogoś, kto błaga, żeby go zwolnili trzy godziny przed czasem, bo on chce żyć, z kimś, kto prosi, żeby został jeszcze trzy godziny w miejscu, gdzie może przez ten czas zginąć.
PLUSZCZEW: Wielu naszych słuchaczy pyta, jaki sens ma walka o utrzymanie tego lotniska, po co ono jednej i drugiej stronie.
ŁOJKO: Przypomnę najbardziej epicki spaghetti western, jaki widziałem - "Dobry, zły i brzydki" Sergio Leone. Złodzieje szukają worka ze złotem, a w tle jest wojna secesyjna. W pewnym momencie złodzieje Clint Eastwood i Eli Wallach nie mogą sforsować rzeki, bo o most toczy się zażarta bitwa konfederatów z unionistami. Złodzieje siedzą na brzegu pod ostrzałem i nie wiedzą, co robić. Nocą wysadzają most i niepewni jutra idą spać. Rano budzą się - nie ma mostu, nie ma obu armii.
OLEWSKI: Mniej więcej tak.
ŁOJKO: Tu jest tak samo. Jakiś pułkownik powie, że to jest strategiczne wzgórze, że porzucenie go otworzy drogę na Piaski, że tamci skierują się tu i tu... Ale dla większości, którzy tam są, to kwestia symboliczna, taki ukraiński Stalingrad. Czyli "nie odpuścimy o krok, nie oddamy piędzi ziemi".
OLEWSKI: Nie widziałem nikogo, kto chciałby stamtąd wyjechać.
ŁOJKO: Wszyscy, których widziałem przez te cztery dni, to ochotnicy. Nie w tym sensie, że zaciągnęli się ochotniczo do wojska, bo tam tylko Prawy Sektor to ochotniczy zaciąg. Są zwiadowcy, siły specjalne, wojska desantowe, artylerzyści i każdy z nich był ochotnikiem w tym sensie, że spytano ich: "Kto chce na lotnisko?". W Piaskach, gdzie stacjonuje dużo ukraińskich wojsk, każdy żołnierz marzy o tym, żeby pojechać na lotnisko. Dla prawdziwego ukraińskiego żołnierza, dla ukraińskiego patrioty to taka tajemnicza komnata jak w "Pikniku na skraju drogi" braci Strugackich, jak w "Stalkerze" Tarkowskiego, gdzie Ukrainiec i mężczyzna dowie się wreszcie, po co żyje na tym świecie. Jest tu pewna niewspółmierność... Tak w ogóle, cała ta wojna jest niewarta funta kłaków. Nie było żadnego powodu, żeby ją wszczynać. W "Podróżach Guliwera" Swifta stronnictwo otwierania jaj z grubego końca walczyło z cienkokońcowymi i tamta wojna miała więcej przyczyn niż ta tutaj. To wydumana wojna. Obrona Stalingradu nie ma żadnego sensu, żadnej ze stron nie są potrzebne resztki wypalonego, zrytego wybuchami lotniska.
PLUSZCZEW: Jest w takim stanie, że nie może służyć nawet jako lotnisko wojskowe?
OLEWSKI: Pas jest cały.
ŁOJKO: Rosyjskie transportowce zasadniczo mogą lądować na tym pasie.
OLEWSKI: One mogą siadać na ziemi, wszędzie.
ŁOJKO: Tam był jeden z najlepszych pasów w Europie, najdłuższy. Tam mogą lądować jumbo jety i wielkie samoloty transportowe. Ukraińcy jeszcze nie wysadzili tego pasa.
OLEWSKI: Nie zapominajmy, że lotnisko jest częścią Doniecka. Dopóki lotnisko należy do Ukrainy, miasto nie jest w pełni pod kontrolą DRL, i kiedy powstaje kwestia linii demarkacyjnej, okazuje się, że Donieck nie należy w całości do tamtej strony, co oznacza podział miasta. Myślę, że za tym może się kryć jakiś polityczny zamysł. Może gubernator Serhij Taruta, zanim poszedł w odstawkę, mówił prawdę, twierdząc, że istnieje plan oddania donieckiego lotniska w zamian za zajęte przez bojowników tereny pod Mariupolem lub jakieś inne terytorium. Niewykluczone, że tak trzeba, ale pamiętajmy, że rozmawiamy o pozycjach wojsk. Spędziłem trzy dni wśród żołnierzy i oni ani myślą o wymianie, choć o tym rozmawiają. Widziałem 45-letnich mężczyzn, którzy trafili do wojska z poboru, ludzi, myślę, z wyższym wykształceniem, ustabilizowanych życiowo, z których większość nie powiedziała rodzinom, dokąd jedzie, więc prosili, żeby ich nie fotografować. To znaczy oni wszyscy mówią, że są gdzieś pod Mikołajewem, żeby nie denerwować starej mateczki. Znają rosyjski, to ważne. Niektórzy mówią, że nie znają żadnego innego języka, że nigdy w życiu nie uczyli się ukraińskiego. Gdy jeden z nich powiedział mi, że nienawidzi Rosji, spytałem, jak to możliwe.
PLUSZCZEW: Część z nich to etniczni Rosjanie.
OLEWSKI: Właśnie! Są zwyczajnie Rosjanami, ale nie zintegrowali się z ukraińskojęzyczną kulturą. Bronią ojczyzny, dla nich to kwestia zasad. Zebrali się tam ludzie, którzy uważają, że powinni dojść do granicy i uwolnić Ukrainę od tego, co dzieje się w DRL. I oczywiście, jak mówią, wszyscy jak jeden mąż walczą z Rosją. Nie lubię populistycznych analogii, ale naprawdę wydawało mi się, że rozumiem, co może się stać, kiedy miłych, dobrych ludzi doprowadzi się do zimnej furii. Weźmy regularne wojsko, na przykład oddział artylerii. Słuchają Aleksandra Rozenbauma i pieśni afgańskich kombatantów, oglądają "Brata II", a ci, z którymi walczą...
PLUSZCZEW: Robią to samo.
OLEWSKI: Tak myślę. To naprawdę robi wrażenie.
ŁOJKO: Na lotnisku językiem operacyjnym jest rosyjski. Przez radio wszyscy mówią po rosyjsku. Zdumiało mnie, że poza sytuacjami krytycznymi, nadzwyczajnymi, jak ostrzał, nie słyszy się, by ktokolwiek używał na co dzień wulgarnego języka. To zadziwiające, ale oni rozmawiają czystym, kulturalnym, właściwie literackim rosyjskim, bo większość z nich to kulturalni, wykształceni ludzie. Żadne bydło, żadni sołdaci wyciągnięci z wiosek i żegnani jako mięso armatnie. Co jeszcze mnie zdumiało - połowa, jeśli nie większość obsady lotniska, to oficerowie. Nie zetknąłem się z żadnymi przejawami carskiego, radzieckiego czy potem rosyjskiego oficerskiego chamstwa. Oni byli jak bracia. Szeregowy i oficer pili z jednego kubka, stawali ramię w ramię, mówili do siebie na "ty". Słyszało się "wy", ale tylko w rozmowie kogoś młodszego ze znacznie starszym. Patrzyłem, jak prawie 40-letni major saperów Walerij Rudź, który całe życie był zawodowym żołnierzem, zaminowuje jakieś przejście. W pewnym momencie zaczął się ostrzał i chłopak z Prawego Sektora, który był na złej pozycji, próbował ostrzeliwać z karabinu maszynowego jakiś cel. Wtedy Walerij pobiegł do niego pod gradem kul i powiedział: "Chłopcze, to moja wojna, zabieraj się!". Wziął go stamtąd i wtedy tuż obok coś wybuchło. Gdyby go nie zabrał, chłopak by nie żył. Walerij ustawił karabin jak należy i zaczął jak prawdziwy żołnierz regularny ostrzał, aż do końca potyczki, po czym wrócił do swoich spraw. Uratował życie nieznanemu szeregowemu ochotnikowi. Najbardziej niesamowity był dla mnie moment, kiedy odsyłali do domu czołgistę...
ŁOJKO: Opisałem to w mojej korespondencji w "Los Angeles Times", która ukazała się na pierwszej stronie z głównym zdjęciem. Chwalę się, bo to już mój trzeci główny artykuł numeru z główną fotografią. Opisałem epizod - powrót czołgisty do domu. Znaczy był czołg, ale się spalił. Była trzyosobowa załoga, wyskoczyli, paląc się. Snajper nikogo nie przepuścił, zabił ich. Dwa ciała udało się wyciągnąć, ale trwał ostrzał moździerzowy i trzeciego zwyczajnie rozerwało na strzępy, nie mogli go znaleźć. Za parę dni chłopcy odszukali duży fragment jego biodra. Zaczęła się rozmowa: "Musimy odesłać czołgistę do domu". Ale jak? Trzeba wyjść na płytę lotniska i dostać kulkę w każdą część ciała, żeby wyprawić do domu kawałek martwego ciała. Ale kiedy dowódca spytał: "Chłopcy, to naprawdę śmiertelnie niebezpieczne zadanie, kto idzie?", wszyscy podnieśli rękę. Dwóch od razu wstało - snajper Sławik i szeregowy Misza. Odjeżdżał transport i ogień przeniósł się na transportery, a wtedy oni szybko wybiegli na płytę, odłożyli automaty i snajperski karabinek SWD, znaleźli skrzynkę na amunicję i znaleźli nogę - wszystko pod ostrzałem. Stałem obok i robiłem zdjęcia. Stoimy więc w trójkę, oni wkładają tę nogę do skrzynki i nagle trafia w nią kula, lecą drzazgi. Oni zamykają skrzynkę i pod ostrzałem przywiązują drutem do transportera, potem biegną, chwytają broń i wznawiają walkę. Ci chłopcy przez pół minuty wystawiali się na absolutne ryzyko śmierci w imię swego zabitego towarzysza.
OLEWSKI: Ze stuprocentowym prawdopodobieństwem śmierci.
ŁOJKO: Sławik potem powiedział mi: "Nie chciałbym wracać do domu w takiej postaci ani żeby mnie tu na płycie lotniska zżarły psy". Nienawidzę romantyzmu wojny, ale w związku z tym mini-Stalingradem przypominają mi się zawsze wiersze moich ulubionych poetów Siemiona Gudzenki i Pawła Kogana, który mieszkał w tym samym domu co ja, tylko w innych czasach:
Legniemy, gdzie legniemy,
Na wiek zostaniemy.
Międzynarodówka przeklęta,
Twarz w ugór wciśnięta.
Śpijmy, niech nas zapomni świat,
Niech nie sławi nas brat.
[przeł. Sergiusz Kowalski]
PLUSZCZEW: Nasi słuchacze piszą: "Nie jest bohaterska armia, która morduje swój naród".
ŁOJKO: Dowiedzieli się tego z telewizji? Na ukraińskiej wojnie spędziłem ostatnie pół roku i mogę powiedzieć, że armia, która naród unicestwia, to nie jest ukraińska armia.
OLEWSKI: Mogę opowiedzieć o Piaskach - tuż koło lotniska zostało trochę zamieszkanych domów, reszta ludzi uciekła. Wojsko ich karmi, oni karmią wojsko. Relacje są bardzo skomplikowane, ale nie ma żadnej masowej lustracji ludzi, którzy tam mieszkają i teoretycznie mogliby popierać DRL. Obserwowałem inne wydarzenie, które wydało mi się bardzo ważne. Grady separatystów z jednego rejonu Doniecka ostrzeliwały pozycje separatystów na lotnisku...
PLUSZCZEW: Separatyści separatystów? To był przypadkowy bratobójczy ogień?
ŁOJKO: To konflikt.
OLEWSKI: Przez pięć godzin ostrzeliwali się nawzajem, po czym przenieśli ogień na pozycje ukraińskiej armii. Nie wiem, o co tam chodziło, z jakich powodów wyjaśniali sobie swe relacje wzajemne.
OLEWSKI: Tak jak mówisz, było to miesiąc temu. Sytuacja zmieniła się zasadniczo, odkąd pojawili się tam ludzie, których ukraińskie wojsko rozpoznaje jednoznacznie jako wojsko rosyjskie. Zmieniła się zasadniczo jakość tych oddziałów. Tam dochodzi do ostrzeliwania przez jakieś silniejsze ugrupowanie mniej lojalnych i mniej posłusznych. Tak się w każdym razie wydaje.
PLUSZCZEW: W naszej telewizji pokazują ciągle ostrzał artyleryjski dzielnic mieszkalnych Doniecka ze strony lotniska.
ŁOJKO: Ujawnię tajemnicę wojskową - ze strony lotniska nie można prowadzić żadnego ostrzału artyleryjskiego, bo oni mają broń gorszą niż kałasznikowy.
OLEWSKI: Są moździerze.
ŁOJKO: Nie ma żadnych moździerzy. Przypomniałem sobie jeszcze jedną historię. Rozmawiałem z Siergiejem Gałanem, studentem dziennikarstwa z Czerkasów. Zanim zaciągnął się do ukraińskiego wojska i trafił na lotnisko, zadzwonił do ojca i poprosił o zgodę. A ojciec - rosyjski pułkownik z mózgiem wypranym przez te kompletne, bezwstydne, zbrodnicze kłamstwa rosyjskiej telewizji - powiedział: "Nie będziesz strzelać do swoich braci!". Na co syn: "Jakich braci, tato? Ci bracia, którzy przyszli z bronią w ręku do mojego kraju, jacy to dla mnie bracia?".
OLEWSKI: Wszyscy przeklinają rozejm. Z tego, co widziałem, ukraińska armia przestrzega go bardzo starannie. Aż do momentu, kiedy ostrzeliwuje pozycje na lotnisku z broni strzeleckiej, to znaczy z automatów, karabinów snajperskich itp., przez radio pada rozkaz: nie odpowiadać ogniem artyleryjskim, bo to jest prowokacja, a my nie odpowiadamy na prowokacje. Pierwszy wystrzał, który padł w czwartek i piątek z moździerzy w stronę pozycji separatystów na lotnisku, był odpowiedzią na pociski wystrzelone w stronę Piasków. Może oni ze strachu walili aż po środek miasta... Ale w tej baterii, z którą byłem, nie sposób sobie tego wyobrazić. Może jest jakaś inna artyleria, ale ja jej nie widziałem. I muszę powiedzieć, że Ukraina bardzo oszczędnie odpowiada na ogień artyleryjski, bardzo oszczędnie. Jest rozejm, oni go przeklinają, ale boją się naruszyć.
ŁOJKO: Gdyby ukraińska armia chciała, jak mówi wasza telewizja, unicestwić ukraiński naród, dawno by to zrobiła. To moja 25. wojna, 25. raz jestem korespondentem wojennym. Widziałem Grozny w 1995 r. i w 2000 r. Tam chcieli unicestwić naród i dwa razy starli miasto z powierzchni ziemi. Popatrzcie na Słowiańsk. Ile wrzeszczeli ci z wypranymi mózgami, że grady szaleją po mieście. Przyjedźcie do Słowiańska, to nie zorientujecie się, gdzie jesteście. Normalne miasto, wszyscy żywi, jest prąd. Parę zburzonych domów. W Doniecku też parę zniszczonych domów i linii komunikacyjnych. Ale to ma się nijak do Groznego. A przecież w Groznym prowadzono operację antyterrorystyczną. Gdzie więc Stalingrad, a gdzie operacja antyterrorystyczna? A skoro mówimy o Stalingradzie, ta wojna przypomina mi tamtą, w której jedna strona napadła zdradziecko na drugą.
PLUSZCZEW: Siergiej, słuchacze zadają ci osobiste pytanie: "Jak można być dziennikarzem z taką wzniosłą retoryką? Współczuję panu - pisze Oleg z Moskwy - ale w takiej sytuacji nie przyszłoby mi do głowy wygłaszać takich peanów na cześć jednej ze stron".
ŁOJKO: To nie żadne peany, po prostu mówię, jak było. Opowiadam o tym nie jako dziennikarz, tylko jako świadek. Kto ma ochotę, niech przeczyta moje korespondencje i wtedy mnie osądzi. Duża galeria moich zdjęć jest na stronie "Los Angeles Times" i na Facebooku - proszę obejrzeć.
Zobaczyłem tam kotły okrążenia jak w 1941 r. Wedle radzieckiego stereotypu pod Stalingradem złamaliśmy kręgosłup faszyzmu. W Doniecku widziałem na własne oczy, jak w tym mini-Stalingradzie łamano kręgosłup nie wiem czego - Mordoru, nawały orków, bezmyślnego, krwiożerczego terroryzmu. Nie mam wątpliwości, że cała ta DRL to zupełnie wydumana, sztuczna, na poły faszystowska organizacja. Oni nie myślą o tym, jak zrobić coś dla ukraińskiego społeczeństwa, jak je uszczęśliwić, tylko jak rozszerzać w nieskończoność tę strefę koszmaru, jak zamienić całą Ukrainę w donieckie lotnisko. Komu to potrzebne, nie mnie osądzać.
OLEWSKI: Jeszcze jedno chciałbym dodać. Słyszałem, że ukraińscy żołnierze nazywają to, co się dzieje w Piaskach, Wielką Wojną Ojczyźnianą. Słyszałem to w Gorłówce od ludzi, którzy reperują dla "Bezlera" transportery opancerzone.
PLUSZCZEW: Chodzi o separatystów. Wyjaśnij, proszę, bo to tak głęboko weszło w międzyukraińskie relacje i nie tylko między
OLEWSKI: Gorłówka to całkiem inna historia. Rządzi tam dziwny oficer, który ma swoją wizję dobra i zła i wyobraża sobie, że może decydować
ŁOJKO: Jaki tam z niego oficer!
OLEWSKI: Oficer rosyjskiego wojska.
ŁOJKO: No właśnie.
OLEWSKI: On decyduje, kto ma żyć, a kto nie, ale uznaje jakieś reguły gry, o których można rozmawiać. Teraz dogaduje się z Ukrainą w różnych sprawach, na przykład ogrzewania w Gorłówce, i z nim, mówiąc ogólnie, toczą się negocjacje, to znaczy z nim Ukraina może rozmawiać. Ale jest Donieck i Ługańsk, gdzie jest zupełnie inna sytuacja. Widziałem tam formacje, które najpierw ludzi rabowały, a potem wystawiały na ostrzał, twierdząc, że ich bronią. Od nich też słyszałem, że to wojna z faszyzmem. Pojawia się jednak problem. Ci z DRL w Doniecku mówią, że walczą z faszystami, z juntą. Dla ukraińskich żołnierzy to Wielka Wojna Ojczyźniana, analogia do II wojny światowej. Wydaje mi się, że to dość ważna sprawa, bo oni teraz postrzegają Rosję jak ówczesne faszystowskie Niemcy. Postrzegają Rosję jak agresora i, co naprawdę musimy zrozumieć, tak już będzie zawsze. Dzieci ich dzieci będą o tym pamiętać. W ostatecznym rozrachunku Ukraina uważa całkiem zasadnie, że tę wojnę prowadzi nie z DRL, tylko z Rosją. I to jest oczywiście cały tragizm sytuacji.
PLUSZCZEW: Mówiliśmy już o tym, co dzieje się u separatystów. Wspomniałeś też o skomplikowanych relacjach po ukraińskiej stronie, między armią a Prawym Sektorem.
OLEWSKI: Prawy Sektor to organizacja, która wchłonęła prawicowe elementy z całej Ukrainy. Spotkałem na przykład współpracownika FSB z rosyjskiego Dalekiego Wschodu, dla którego całkiem normalna była walka terrorystycznymi metodami o urzeczywistnienie w Rosji prawicowych ideałów. Ukraińcy nie przyjęli go do batalionu "Azow", sprawdzali wykrywaczem kłamstw. Spotkałem ukraińskich prawicowców, którzy nie przypominali żadnych prawicowców, tylko, przepraszam, lewaków. A tak w ogóle to oni raczej przypominają kiboli i jeżeli ktoś spodziewa się historii o spalonych dzieciach i żydowskich pogromach, to niedokładnie wie, co dzieje się po ukraińskiej stronie. Do tych, którzy przywiązali się do jakichś prawicowych idei, jest w wojsku podejście bardzo negatywne.
ŁOJKO: W nacjonalistycznym Prawym Sektorze znalazłem działający karabin maszynowy Maxim, który obsługiwał Żyd Walerij Czudnowski. Pułkownik ukraińskiej armii Oleg Zubowski powiedział mi potem na lotnisku, że jedyne, co ci chłopcy z Prawego Sektora naprawdę spektakularnego umieli zrobić, to stawić się na lotnisko - byli śmiali, dzielni, wiadomo było, że można na nich polegać [kilka dni temu oddziały Prawego Sektora zostały wycofane spod lotniska w Doniecku].
OLEWSKI: Tak to u nich wygląda. Inna kwestia jest taka, że w awangardzie ukraińskiej armii walczą ludzie nie najmłodsi, którzy czas burzy i naporu mają już za sobą, i tacy, którzy mają po parę szkół ukończonych.
Użytkownik Gan Ganowicz edytował ten post 17 listopad 2014 - 03:41